Jak czuje się zdobywca najwyższej góry świata? Zapewne przecudownie, nie do opisania słowami. Tyle, że niewielu na tej górze było. Niedoścignione szczyty są bardzo trudne do zdobycia i z góry wiemy, że to raczej nie dla nas. Podziwiamy z daleka i nie pchamy się na szlak. To rozsądne.
Gdyby metaforę wielkiej góry zastosować do celów, jakie sobie w życiu wyznaczamy, to czasami nam rozsądku brakuje. Rzucamy się na ośmiotysięczniki (bardzo chętnie wraz z nowym rokiem), stawiamy sobie cele trudne do osiągnięcia, nierealne, zbyt wysokie. Tak bardzo oderwane od naszego „tu i teraz”, że wygląda to jakbyśmy chcieli wyprzeć się samych siebie. Na zasadzie: nie chcę być sobą, chcę być kimś innym. W takim podejściu nie ma mocy, to jak ruszyć w drogę z pustym bakiem i sakiewką.
Gór jest dużo i wcale nie trzeba gonić za tą najwyższą i najtrudniejszą. Bo nie damy rady, nie osiągniemy celu, poturbujemy się po drodze. Albo zostaniemy na etapie patrzenia na tę górę, nie zrobimy nic i pretensje do siebie będą tylko większe.
Dlatego tak ważne jest stawianie sobie mniejszych, bardziej realnych celów. Układanie ścieżki z drobniejszych osiągnięć, które w konsekwencji doprowadzą nas do upragnionego dużego celu. I koniecznie celebrowanie każdego sukcesu po drodze, obdarowywanie się zasłużoną nagrodą. Nasz umysł lubi nagrody, czerpie z nich motywację i energię do dalszej drogi. Duży cel, ten z krainy marzeń, składa się ze stacji pośrednich. Warto je wziąć pod uwagę i świętować po drodze wszystkie mniejsze tryumfy. Budujemy wówczas motywację, widzimy efekt, umysł otrzymuje nagrodę. Zamiast czepiać się siebie, zaczynamy myśleć w kategoriach: jestem ok, udaje mi się, dobrze mi idzie. A z tego płynie moc, więc bak i sakiewka mają szansę się napełniać. 😉
Z miłością 🙂💚
Monika Zgud Sztuki Holystyczne