A teraz przewrotnie – po co są te dzieci? Aby nam podawać szklankę wody na stare lata? Aby dziedziczyć po nas schedę? Aby być spełnieniem naszych marzeń i ambicji, innymi słowy wykonać za nas robotę? No jednak nie….. To są odrębni ludzie, którzy przyszli tu po własne doświadczenia. Którzy czerpią od nas dorosłych i jednocześnie są naszymi mistrzami.
Tak naprawdę nie umiemy wychowywać dzieci. Nikt nas tego nie uczy. Nie kończymy (poza nielicznymi wyjątkami) studiów z psychologii rozwojowej ani doktoratów z pedagogiki. Jako rodzice, czy szerzej jako dorośli w kontaktach z dziećmi, idziemy „na żywca”, kierując się intuicją i miłością…. lub ich brakiem. Jedyne i najlepsze co możemy zrobić, to być dla młodszych wzorem. Bo dzieci patrzą na nas uważnie i mało co im umyka (nie chodzi tylko o brzydkie słowa, które nam się wymknęły i usłyszała je potem pani w przedszkolu ) Być wzorem, ale czego? Przecież nie ma definicji dorosłego idealnego.
Proponuję być wzorem autentyczności, wyrażać swoją prawdę. Tak aby dziecko nabywało przekonania i wiary, że mamie / tacie / dorosłemu czasami coś nie wychodzi, ale dorosły się stara. Naszą powinnością wobec dzieci (wszystkich) jest odrabiać nasze własne lekcje i wzrastać, aby tworzyć dla siebie i dla nich dobry świat. Niczego nie nauczę dziecka, jeżeli moje własne lekcje leżą odłogiem. Tłumaczmy dzieciom świat stosownie do ich możliwości poznawczych, ale bez oszustw. Dar od dorosłych dla dzieci to zainteresowanie i szacunek, to bycie obecnym. Bo taki właśnie wzorzec relacji (czytaj: miłości) młodszy poniesie dalej w świat i będzie go powielać mniej lub bardziej świadomie. Nie ma potrzeby „przycinania” dzieci do oczekiwań, za to dobrze jest mówić im, że co prawda czasami będzie ch…..owo, ale to minie i dadzą sobie radę.
Dzieci są naszymi nauczycielami. Czasami trzeba pokornie zapytać pociechę: powiedz, jak mam Cię kochać, jak wspierać? Bo sama zjadłam_em w życiu sporo, ale nie zjadłam_em wszystkich rozumów.
W miłości – każdej – chodzi przede wszystkim o obecność. Nie tyle o dobre rady, nie o poprawianie, o pretensjach i wywoływaniu poczucia winy nie wspomnę. Chodzi o wspierającą obecność.
PS Na zdjęciu talerz z moich domowych zasobów.
Monika Zgud Sztuki Holystyczne